z notatnika PIELGRZYMA - kolejny etap
Okres: 18 grudnia 2024 – 22 kwietnia 2025
Na początku podróży do Hiszpanii planowałem spędzić trochę czasu z dwoma innymi podróżnikami, których poznałem kilka miesięcy wcześniej w internecie. Spotkaliśmy się we trójkę w Hiszpanii (Marbella), z zamiarem wspólnego spędzenia świąt Bożego Narodzenia i Sylwestra. Przez dwa dni byliśmy razem, ale dość szybko okazało się, że nasze energie i oczekiwania zupełnie się rozmijają. Po dwóch dniach pożegnaliśmy się z jednym z podróżników – rozstanie nie było łatwe, towarzyszyło mu sporo napięć i negatywnych emocji.
Kolejne dni – w tym całe święta i Sylwestra – spędziłem z drugim podróżnikiem. Był to czas spokojniejszy, w dobrym kontakcie, ale z czasem i ta relacja zaczęła się luzować. Po Nowym Roku ruszyłem w samotną pieszą wędrówkę w stronę Gibraltaru. Wtedy jeszcze nie planowałem dalszej drogi do Maroka – decyzja o przeprawie przez cieśninę zapadła później. Rozstałem się z drugim podróżnikiem w przyjaznych okolicznościach, ale nasz kontakt z czasem wygasł – głównie przez napięcia w internecie i różnice wynikające ze wspólnych widzów i ich oczekiwań wobec nas obu. Tak naprawdę to właśnie wtedy, po tym intensywnym początku, zrozumiałem, że najbardziej odpowiada mi samotna podróż. To właśnie w niej najpełniej spotykam się ze sobą. Nie chodzi tu o izolację, ale o świadome bycie ze sobą i ze światem. Tylko w ciszy i spokoju mogę naprawdę usłyszeć, co się we mnie dzieje.
W drodze to właśnie spotkania z ludźmi były największym skarbem. Pomimo barier językowych i różnic kulturowych, wielu z nich otwierało przede mną swoje domy i serca. Częstowali mnie posiłkiem, rozmawiali, dzielili się chwilą uwagi lub po prostu byli obok. Takie spotkania przywracają wiarę w ludzi.
Z całej mojej prawie dwuletniej tułaczki, na pierwszym miejscu pozostaje Sri Lanka – bajecznie piękna wyspa, duchowe centrum buddyzmu theravāda. To właśnie tam spotkałem ludzi o wielkich sercach, skromnych, ciepłych, bliskich. Dlatego też zdecydowałem, że chcę spędzić tam dużo więcej czasu i właśnie dlatego podjąłem decyzję o wstąpieniu do klasztoru buddyjskiego właśnie na Sri Lance.
Drugie miejsce zajmują Indie – zderzenie skrajności, kolorów, hałasu, duchowości i kontrastów. Trzecim krajem, który szczególnie mnie poruszył, jest Maroko – ze swoją surowością, rytmem pustyni, serdecznością ludzi i cudowną kuchnią: zupa harira, berberyjska pizza, tajine w różnych wersjach, kuskus i wiele więcej.
Ale tak naprawdę, we wszystkich krajach, przez które przeszedłem – a było ich dokładnie piętnaście – doświadczałem dobroci, gościnności i bezinteresownej pomocy. Spotykałem ludzi, którzy – mimo trudnych czasów – potrafią dzielić się tym, co mają.
Coraz wyraźniej widzę, że szczęście, którego tak wielu z nas szuka, nie przychodzi z zewnątrz. To, co materialne, zmysłowe, ulotne – daje chwilową przyjemność, ale prędzej czy później przynosi też cierpienie, bo przemija. To szczęście zewnętrzne – opiera się na warunkach. Tymczasem prawdziwe szczęście jest wewnętrzne. Ciche. Proste. Trwałe. Nie kończy się, gdy kończy się podróż ani gdy zanika komfort. Ono po prostu jest – wtedy, gdy przestajemy za czymkolwiek gonić.
Od początku tej ścieżki czułem, że prowadzi mnie ona do klasztoru. Nie dlatego, że chcę się odciąć od świata, ale dlatego, że to miejsce pozwala praktykować najgłębiej. To przestrzeń, w której mogę pozbywać się przywiązań, zaglądać pod powierzchnię umysłu, zobaczyć siebie naprawdę. Jednym z głównych powodów, dla których wybrałem klasztor, jest to, że tradycja theravādyjska uczy samodyscypliny – zarówno tej zewnętrznej, jak i wewnętrznej. Chcę spędzić kilka pierwszych lat życia duchowego właśnie tam, by ćwiczyć ciało i umysł w tej dyscyplinie – po to, by potem, niezależnie od tego, czy zostanę mnichem na stałe, czy pójdę dalej własną drogą, mieć w sobie ugruntowaną praktykę, która stanie się podstawą mojego życia.
Teraz, gdy znów jestem w Wiedniu, przygotowuję się do tej drogi. Może ktoś zapyta – dlaczego Wiedeń, a nie Polska? Odpowiedź jest prosta: to tutaj mieszkałem przez ostatnie lata przed rozpoczęciem podróży życia. Tu dojrzewała we mnie decyzja o wyruszeniu w świat. I właśnie tu wróciłem na moment, by domknąć pewien etap i rozpocząć kolejny.
Żyję prosto. Pracuję, by uporządkować wszystkie zalegające sprawy przed wyjazdem, ale centrum mojego życia jest praktyka duchowa. I to nie jako dodatek – ale jako cel. Mam prawie 43 lata. Życie materialne, jego dynamikę, przyjemności i rozczarowania znam całkiem nieźle. Ale wiem, że człowiek nie składa się tylko z ciała. Jesteśmy wielowymiarowi – mamy umysł, duszę, przestrzeń wewnętrzną. I to właśnie ta część – najrzadziej poznana, najbardziej zaniedbana – interesuje mnie dziś najbardziej. Chcę poświęcić kolejne lata życia na zgłębianie tej wewnętrznej warstwy istnienia, która mówi najwięcej o tym, kim naprawdę jesteśmy.
Codziennie siadam do medytacji – tej najprostszej, najbliższej mi. Medytacja uważności. Obserwuję oddech, zauważam pojawiające się myśli, czuję ciało, emocje, napięcia. Pozwalam im być. Nie walczę, nie uciekam. Ta praktyka daje mi przestrzeń, wyciszenie, zrozumienie. Z czasem dołączyłem medytację chodzoną i stojącą – dzięki nim mogę kontynuować praktykę nawet wtedy, gdy nie mogę siedzieć. Czasem w pracy, czasem podczas spaceru – kiedy tylko mogę. Cały dzień staje się wtedy spokojnym rytmem obecności.
Od ponad 20 lat jestem w nałogu palenia papierosów. Teraz – bardziej niż kiedykolwiek – pracuję nad tym, by ten nałóg zostawić za sobą. Nie tylko siłą woli, ale przez zrozumienie. Obserwuję, co mnie do tego ciągnie, w jakich momentach, jakie emocje za tym stoją. I próbuję się z tym spotkać – bez lęku, z otwartością.
Na co dzień żyję według pięciu wskazań buddyjskich – to podstawowe zasady etyczne w tradycji theravāda:
- Powstrzymuję się od odbierania życia – uczę się rozwijać współczucie wobec wszystkich istot.
- Powstrzymuję się od brania tego, co nie zostało dane – żyję uczciwie, nie sięgam po cudze, także emocjonalnie.
- Powstrzymuję się od niewłaściwego zachowania seksualnego – wybieram szacunek, uważność, czystość.
- Powstrzymuję się od niewłaściwej mowy – nie tylko od kłamstwa, ale też od mowy raniącej, plotek, obmowy, podjudzania, mowy bezsensownej.
- Powstrzymuję się od używek odurzających – takich jak alkohol, narkotyki i inne środki, które zaśmiecają umysł.
Kilka razy w miesiącu przypada dzień uposatha – dzień pogłębionej praktyki, oparty na kalendarzu księżycowym, czyli naturalnym rytmie pełni i nowiu. W tym dniu przechodzę na osiem wskazań – czyli pięć, które wymieniłem wyżej, plus trzy dodatkowe: powstrzymywanie się od jedzenia po południu (jem tylko do godziny 12), od ozdabiania ciała i rozrywek, oraz od spania w zbyt wygodnych warunkach. Rezygnuję z internetu, muzyki, filmów. Śpię na niskim materacu, bez poduszki, przykryty tylko kocem. Ten dzień to zatrzymanie, refleksja, cisza. Nie dla ascezy, ale dla wolności.
Noszę proste, luźne szaty – wzorowane na tradycji indyjskiej i lankijskiej. Bez logo, bez napisów, bez marki. Nie noszę ich po to, żeby się wyróżniać – choć siłą rzeczy tak to właśnie wygląda tutaj, w Europie. Ale moją intencją nie jest zwracanie na siebie uwagi. Te szaty przypominają mi o tym, że wybrałem prostotę. Że życie może być ciche, spokojne, nieskomplikowane. Noszenie ich pomaga mi nie zapomnieć, dokąd zmierzam.
Całe życie byłem osobą bardzo gadatliwą – lubiłem mówić, opowiadać, dzielić się. Teraz uczę się mówić mniej, a słuchać więcej. Cisza staje się coraz bardziej naturalna. A każde słowo – jeśli już wypowiedziane – ma większy ciężar. To nie jest jeszcze moja codzienność, ale widzę zmiany. Uczę się pohamowania mowy – zgodnie z jednym z wskazań.
Widzę też coraz więcej. Jestem spokojniejszy, łagodniejszy, bardziej obecny. Mniej rzeczy mnie porusza. Coraz częściej po prostu jestem – z tym, co jest, bez potrzeby zmieniania czegokolwiek.
I tak, po tych dwóch i pół tygodniach od powrotu, kilka rzeczy przychodzi mi do głowy:
- Samotna podróż daje najwięcej przestrzeni do poznania siebie i głębokiego przeżycia drogi.
- To nie miejsca, a ludzie spotkani po drodze są największą wartością wędrówki.
- Wierzę, że na świecie wciąż żyją fantastyczni ludzie, którzy nawet w trudnych czasach gotowi są pomóc bezinteresownie.
- Zewnętrzne szczęście daje chwilową radość, ale trwałość odnajdujemy tylko wewnątrz.
- Medytacja nie jest obowiązkiem – to sposób życia, który prowadzi do wolności.
- Nałogi można rozpuścić nie walką, ale zrozumieniem.
- Internet może przeszkadzać w uważnym życiu – warto traktować go jako narzędzie, a nie pochłaniacz cennego czasu.
- Wewnętrzna cisza potrafi odpowiedzieć na pytania, na które nie znajdujemy odpowiedzi nigdzie indziej.
Komentarze
Prześlij komentarz
Zostaw swój komentarz